Z pewnym opóźnieniem, lecz nieuchronnie, kończą się w polskiej filozofii lata dziewięćdziesiąte. Dzisiaj widać już wyraźnie wszystkie słabości tamtego okresu. Był to bowiem czas nieszczęśliwego pomieszania. Języki schyłkowego komunizmu mieszały się z nowymi modami przywleczonymi z Zachodu. Wypracowana przez opozycyjnych intelektualistów tonacja moralistyczna (filozofowanie wedle wartości) plątała się z postmodernistyczną ironią i poststrukturalistyczną przewrotnością. Polski intelektualista lat dziewięćdziesiątych często był hybrydą: katolik uczący o Nietzschem, heideggerysta tęskniący za Transcendencją, filozof „twarzy Innego” wygłaszający polityczne połajanki.
Jednym z celów naszego pisma jest zerwanie z tamtą epoką i przywrócenie polskiej filozofii elementarnego porządku. Taki porządek — gdzie jasne jest, kto mówi i co mówi — panował w dawnych językach, których sens trzeba dzisiaj odnowić. W numerze, który trafia właśnie do rąk Czytelnika, dużo jest rozpraw o historii filozofii. Nie uprawiamy jej jednak powodowani samą tylko miłością do przeszłości. Chcemy powrotu do mocnych dyskursów.
Pojęcie podmiotu, o którym traktuje ten numer, było w latach dziewięćdziesiątych słowem zakazanym — pojęciem przeklętym. Lecz w jeszcze większą niepamięć popadła dawna dyscyplina myślenia, jaką jest psychologia filozoficzna. W dobrym tonie było rozprawiać o tekście, który sam się tekstualizuje, albo o Innym, który stawia nam abstrakcyjne wymagania moralne. Prawda ludzkich uczuć, porządek ludzkiego serca nie były ciekawe dla filozofów.
My natomiast od samego początku wybraliśmy psychologię filozoficzną. Dlatego po Freudzie i Lacanie (o których traktował drugi numer naszego pisma), i Jamesie Hillmanie (który był bohaterem numeru trzeciego) przychodzi kolej na jednostkę romantyczną. Jej głęboka prawda i zapomniana wielkość całkowicie uszła uwadze naszych lokalnych postmodernistów. Rzecz, nawiasem mówiąc, zdumiewająca w kraju Mickiewicza i Słowackiego, Cieszkowskiego i Libelta.
Ta ignorancja nie była jednak przypadkowa. Postmodernistyczna krytyka podmiotu uderza tylko i wyłącznie w podmiotowość kartezjańską, która zarysowuje się i wyłania w doświadczeniach racjonalnego poznania i technicznej władzy. Podmiotowość romantyczna ma zupełnie inne pochodzenie. Rozpoznaje się i konstytuuje przez religię i literaturę. To podmiot rozdarty. Chory na własne istnienie. I jednocześnie zdolny do ironicznego względem siebie dystansu.
W tym numerze szkicujemy zatem mapę romantycznej antropologii. Jej centrum stanowi Søren Kierkegaard, bieguny — Artur Schopenhauer, filozof cierpienia, i Friedrich Schlegel — filozof ironii. Czytelnik znajdzie tu także lacanowską interpretację Hegla, pióra Mladena Dolara oraz rozprawę naszego nauczyciela, Krzysztofa Okopienia, który, używając dawnych języków, przedstawia nową naukę podmiotu.
Numer zamyka fragment książki Józefa Gołuchowskiego, wileńskiego profesora i romantycznego radykała. Gołuchowski, jak się zdaje, chciał zmienić reguły uprawiania filozofii, zastępując rozumowanie i racjonalne dowody wybuchami namiętności — entuzjazmem, egzaltacją i empatią. Próba niewątpliwie skazana na niepowodzenie. Ale w swym radykalizmie — jednak porywająca.
Wawrzyniec Rymkiewicz
redaktor naczelny