English

    Hindusi

    Kronos59
    4/2021
    HINDUSI
    projekt okładki:
    Tomasz Bardamu

    Zacznijmy od kwestii metody. Religie Dalekiego Wschodu, buddyzm i hinduizm, można studiować na dwa sposoby. Pierwszy ma charakter (tak go nazwijmy) obiektywny. Można studiować religijne pisma Hindusów, uczyć się starożytnych języków i alfabetów, żeby w ten sposób – odrywając się od siebie – dotrzeć do wiedzy, która nadal, choć minęły tysiąclecia, głęboko do nas przemawia.


    Cywilizacja europejska jest w rozpadzie. Zamiast badać jego przyczyny i kolejne etapy, może lepiej po prostu Europę porzucić, udając się na emigrację wewnętrzną, która (taką obietnicę dają studia orientalistyczne) przekształca się w duchową wędrówkę do odwiecznej Prawdy i niezmiennego Źródła.


    Sposób drugi zarysowuje kształt przeciwny i ma charakter (tak go nazwijmy) subiektywny. Zaczyna od współczesności, od świata, który nas otacza i który w sobie nosimy, żeby następnie cofnąć się do europejskich tradycji czytania Hindusów. Odwrotny jest tu porządek zadawanych pytań. Najpierw pytamy o powody naszej podróży na Wschód i pojęcia oraz wyobrażenia, które pomogą nam – albo przeszkodzą – w zrozumieniu Azjatów. Także i w tej podróży ważne jest bowiem, co w nią ze sobą zabieramy.


    Oba te kierunki, obiektywny i subiektywny, wzajemnie się uzupełniają, zamykając się w kształt koła hermeneutycznego. Jest ono, uczy klasyczna humanistyka, wehikułem każdego rozumienia. Także – a może przede wszystkim – rozumienia, które chce siebie przekroczyć i jest wobec siebie krytyczne.


    Trzymajmy się porządku subiektywnego. W społeczeństwach ultranowoczesnych, w pełni demokratycznych i doskonale sprawiedliwych (to jest żart oczywiście) – a przy tym przenikniętych na wskroś zaawansowaną technologią – wracają fenomeny duchowe znane nam z religii Dalekiego Wschodu. Pierwszym jest poczucie nierzeczywistości świata, które dzisiaj – w dobie telewizji i internetu – przybiera postać powszechnego przekonania, że wszystko jest fake newsem. Hindusi nazywają to zasłoną Mai.


    Warto zauważyć związek pomiędzy postępem technologicznym – który przecież jeszcze się nie skończył, lecz dopiero rozkręca: neurolodzy mają nam w przyszłości instalować implanty w mózgu – a narastającym poczuciem nierealności życia. Staje się ono stopniowo zbiorowym snem ludzkości, a jedyną rzeczywistością prawdziwą okazuje się strumień danych płynący przez kable i odbiorniki.


    Drugi fenomen wiąże się z konsumpcją mięsa. Można oczywiście dworować sobie z przekonania, że w Europie panują sprawiedliwe porządki społeczne. Faktem jest jednak, że spożycie mięsa ma charakter demokratyczny. I jest to niewątpliwie wielkie osiągnięcie ludzkości. Nigdy jeszcze w historii nie jedzono tyle mięsa, ile konsumują dzisiaj obywatele państw rozwiniętych.


    To powszechne poczucie sytości i przejedzenia znajduje jednak swój kontrapunkt w coraz powszechniejszym wegetarianizmie. Pojawia się on – rzecz znowu warta zauważenia – u wielkomiejskiej młodzieży, która nigdy nie zaznała biedy i niedostatku. Człowiek, który nie musi pracować i walczyć o przetrwanie, może wreszcie skupić się na kontemplacji własnych kiszek. A wtedy objawia się cała ta groza, która w nich się kryje.


    Człowiek jest zwierzęciem mięsożernym. Karmi się śmiercią innych istot. Nowoczesność znalazła sposób, żeby to ukryć, zabijając je w rzeźniach, poza zasięgiem naszego wzroku. Już jednak sam ten gest – odsunięcia – potwierdza, że jest tu coś do ukrycia. Ludzkie zwierzę czuje wstręt do siebie. I ten wstręt, przechodzący w przerażenie, jest jedną z podstawowych emocji religijnych.


    Myśląc w ten sposób, dochodzimy do sporu, który na początku XIX stulecia zarysował się pomiędzy Heglem a Schopenhauerem, a dotyczył właśnie religii Hindusów. Obaj, warto to podkreślić, byli umysłami oświeceniowymi i studiowali hinduizm i buddyzm w porządku racjonalnym, zakładając, że za wyobrażeniami religijnymi kryją się filozoficzne treści. Obaj uważali także, że ostatecznym celem filozofii jest zbawienie.


    Hegel widział w religiach Wschodu pierwotny panteizm, w którym moce Natury, wyobrażone antropomorficznie, dominują nad człowiekiem. Bóg jest tu rozumiany jako abstrakcyjna Jednia, a droga do Niego prowadzi przez anihilację jednostkowości. „Hindusi – czytamy w jego wykładach o historii religii – nie mają żadnego wyższego poczucia samych siebie […] umieszczają się na tym samym poziomie ze wszystkimi tworami przyrody”. Dlatego właśnie otaczają religijnym kultem zwierzęta.


    Ten panteizm napełniał Hegla odrazą. Religia Hindusów, czytamy, jest „bezduszna” i „obrzydliwa”. Wyższość Europejczyków nad Azjatami ma w jego oczach charakter duchowy. Człowiek europejski – dzięki chrześcijaństwu i greckiej nauce – oddzielił się od Natury i zdobył nad nią władzę, stając się w ten sposób podmiotem własnych działań i ucieleśniając cechy Bóstwa.


    Artur Schopenhauer inaczej oceniał europejski indywidualizm. Widział w nim szkodliwe złudzenie, od którego trzeba się uwolnić. Dlaczego? Ponieważ musimy umrzeć. W obliczu śmierci i jej ostatecznego zwycięstwa całe nasze życie okazuje się klęską. Jednym sposobem, żeby tej klęski uniknąć, jest asceza, której może nas nauczyć filozofia. Nasz lęk i nasza rozpacz – to jest lekcja pierwsza – dotyczą tylko i wyłącznie tego, co szczególne i jednostkowe. Tylko jednostka jest śmiertelna. Tylko ona umiera. Filozofia, kierując się ku prawdom ogólnym i abstrakcyjnym, pozwala nam jednak oderwać się od własnej jednostkowości.


    Myśląc w ten sposób, Schopenhauer odwraca projekt emancypacyjny. Zamiast wyzwalać „ja”, powinniśmy wyzwolić się od „ja” i iluzji ego: wyrzec się woli życia, do niczego się nie przywiązywać, działać całkowicie bezinteresownie, opierając się wyłącznie na współczuciu. Tego właśnie uczą nas Budda i hinduscy bramini. To oni bowiem – jako jedyni – zrozumieli, jak przygotować człowieka do śmierci.


    Trzeba zatem wyrzec się siebie i nauczyć głębokiej obojętności. Czy jednak jest to możliwe? Samemu Schopenhauerowi nie do końca to się udało. Przywiązał się do swojego pudla o imieniu Atma, któremu zapisał w spadku cały swój majątek. Umierając, martwił się losem własnego psa. Jednak pytania, które postawił, pozostają w mocy. I każdy, kto wędruje na Wschód, idzie dzisiaj, często bezwiednie, po śladach Schopenhauera.


    Wawrzyniec Rymkiewicz
    Redaktor Naczelny