English

    Koniec Uniwersytetu

    Kronos38
    3/2016
    KONIEC UNIWERSYTETU
    projekt okładki:
    Tomasz Bardamu

    Jest to niewątpliwie jedno z najważniejszych odkryć starożytnych Greków. Choć z pozoru miało jedynie charakter obyczajowy, było zjawiskiem towarzyskim, a jego rezultaty wydawały się nieuchwytne. Zbiera się kilka osób. Jedna albo dwie to nauczyciele. Rozmawiają. Czasem nauczyciel mówi dłużej, posługując się jakimiś notatkami. Początkowo nazywało się to Akademią, potem Liceum, dzisiaj mówimy o Uniwersytecie.


    Waga tego zjawiska – grupa ludzi siedzi w kręgu albo spaceruje, rozmawiając i dyskutując – trudna jest do przecenienia. Ich rozmowa, jej wewnętrzna forma, stała się bowiem wzorem racjonalności, obowiązującym dla nauki i życia publicznego. Nauka może istnieć poza Akademią. Znamy przypadki uczonych samotników. Prędzej czy później musi jednak z Akademią się skonfrontować, poddać jej miarom, włączyć w jej debaty. Życie publiczne z kolei w swych najwyższych, powszechnie pożądanych formach, dąży do wspólnoty obywatelskiej, ucieleśniającej tamtą – uniwersalną – rozumność. Jeśli więc uznamy, że najważniejszymi odkryciami Greków są nauka i życie obywatelskie, musimy konsekwentnie przyjąć, że Akademia – albo Uniwersytet – stanowi element konieczny ich wspólnej konstrukcji.


    Forma, o której mówimy, jest prosta. Przedmiotem rozmowy jest prawda. Jej poszukiwania są bezinteresowne. Kto jej szuka, musi przyjąć, że może się mylić. Powinien zatem dopuścić nie tylko zdania krytyczne, lecz także poglądy przeciwne. W ten sposób wyłania się wspólnota zupełnie inna niż pozostałe ludzkie wspólnoty (rodzinne, przyjacielskie, majątkowe); wspólnota obejmująca – albo próbująca objąć, mówimy wszak o ideale – sprzeczności i przeciwieństwa, zdania rozbieżne i otwarte spory. Dlatego właśnie Uniwersytet nazywa się Uniwersytetem. Ma być wspólnotą uniwersalną. Taka jest jego spontaniczna teleologia, naturalna celowość, którą ta forma ze sobą przynosi i sobą – własnym istnieniem – ustanawia.


    Ta kontradyktoryczna wspólnota nie wyklucza przy tym, warto to podkreślić, hierarchii i tradycji. Wyłaniają się one znowu, w sposób spontaniczny, z samej natury działalności nauczycielskiej, która polega na przekazywaniu – traditio – zdobytej wiedzy i która, podlegając ocenie, tworzy kolejne szczeble i piętra doskonałości (można być lepszym lub gorszym nauczycielem, lepszym albo gorszym uczniem etc.).


    Wszystko to są oczywistości. Przypominam je tutaj dla podkreślenia wagi zjawiska, z którym mamy dzisiaj do czynienia: Uniwersytet umiera. Znalazł się w śmiertelnym zagrożeniu. Temu właśnie zagrożeniu poświęcony jest nowy tom naszego kwartalnika. Czytelnik znajdzie w nim nie tylko diagnozę obecnej sytuacji, lecz także teksty dzisiaj już historyczne, rzucające jednak światło na nasze położenie. Procesy agonalne, choć ostatnio wyraźnie się nasiliły, nie zaczęły się wczoraj. Trzeba na nie patrzeć w szerszej perspektywie.


    Upadek Uniwersytetu jest niewątpliwie związany z kryzysem form pokrewnych i wpisuje się w ogólny kryzys obejmujący całą cywilizację europejską. Życie publiczne w coraz większym stopniu rządzone jest przez korporacje i fundusze inwestycyjne, anonimowe siły, znajdujące się poza kontrolą – a to znaczy także poza debatą – publiczną. Nauka z kolei ulega coraz większej technicyzacji i instrumentalizacji, stając się elementem przemysłu (nauki przyrodnicze) albo ideologii politycznej (nauki humanistyczne). W tym nowym środowisku Uniwersytet nie tylko jest zbędny. Staje się zjawiskiem niezrozumiałym. Zaczyna przeszkadzać.


    Jeśli jednak skupić się na przyczynach wewnętrznych jego upadku, jeden powód – jak sądzę – rzuca się szczególnie w oczy. Jest nim umasowienie edukacji wyższej. Proces, wydawałoby się, sensowny i celowy. Wynikający w dodatku z uniwersalistycznych aspiracji Uniwersytetu. Wiedzę trzeba upowszechniać. W interesie społecznym leży kształcenie obywateli.


    To upowszechnienie jednak – i to jest prawdziwy paradoks – obraca się we własne przeciwieństwo. Jest taki próg, taka granica, za którą wzrost liczby nauczycieli i uczniów nie oznacza przyrostu powszechnego wykształcenia, lecz obraca się w powszechne nieuctwo. W dawnej formie uczniowie uczyli się nie tylko od nauczyciela, lecz także od siebie nawzajem. Co więcej: nauczyciel uczył się od uczniów, odpowiadając na ich pytania i mierząc się z ich wątpliwościami. Na tym polegała tamta rozmowa. Umasowienie czyni ją niemożliwą.


    Dawne formy zaczynają się rozpadać. Instytucje uniwersyteckie pod naporem liczby studentów przekształcają się w mechanizmy biurokratyczne. Znikają dawne obyczaje. Średniowieczne togi i birety zastępuje parametryzacja ilościowa, rejestracja żetonowa i programy antyplagiatowe. Punkty, opłaty i tabelki. Wszystko to jest być może przydatne w hodowli drobiu. Jest jednak nieskuteczne – a nawet przeciwskuteczne – jeśli mówimy o edukacji człowieka.


    Rozwiązanie jest więc proste. Ta prostota jednak – w takich żyjemy czasach – stała się nieskończenie trudna. Trzeba wrócić do tamtej formy, przywrócić tamtą Rozmowę. Musimy stworzyć uniwersytety elitarne. Przeznaczone tylko dla nielicznych. Oni poniosą oświatę dalej, oni ją upowszechnią. To zawsze się udawało. Nie ma powodu, żeby nie udało się znowu.


    Wawrzyniec Rymkiewicz
    Redaktor Naczelny