Zdarzają się czasem spotkania nieoczekiwane. Jak to w Berlinie, 18 marca 1842 roku. Tego wieczoru studenci z płonącymi pochodniami przyszli pod okno Schellinga, żeby uczcić jubileusz swojego mistrza, który od pół roku wykłada na Uniwersytecie Berlińskim filozofię Objawienia. „Tłum młodych ludzi – relacjonuje Katkow – zgromadził się pod domem jubilata, a kiedy szacowny starzec pojawił się na balkonie, żeby podziękować za owację, która przypadła mu w udziale, rozległo się głośne Hoch! Najgłośniej jednak brzmiał w naszych uszach jakiś znajomy nam głos: to był Bakunin. Nie można było nawet zobaczyć rysów jego twarzy, tam, gdzie powinno być oblicze, otwierała się tylko szeroko rozdarta gęba. Bakunin krzyczał głośniej niż wszyscy i najbardziej ze wszystkich był zapalony”.
Schelling i Bakunin. Po jednej stronie ubrany na czarno starzec o wielkich, żółtych oczach – tak, jak przedstawia go znany dagerotyp Biowa. Postać zupełnie fantastyczna, jakby przeniesiona tutaj ze snów Carla Gustawa Junga. Po drugiej, młodzieniec w szubie albo szynelu – tak go sobie wyobrażam – z potarganymi włosami i rozwianą brodą. Ten pierwszy chciał być radykalnym chrześcijaninem i przywrócić pierwotny sens Tradycji. W tego drugiego miał się wkrótce wcielić Duch – Wieczny Rewolucjonista. Lecz, jeśli zastanowić się chwilę nad tym spotkaniem, to może wcale nie jest ono takie przypadkowe: Schelling uczył, że Bóg jest Wolnością, Bakunin wierzył w pierwotne siły Życia.
Chciałbym, żeby obraz tamtego spotkania towarzyszył Czytelnikowi przy lekturze pierwszego numeru naszego pisma. Wiele jest w nim bowiem idei zaskakujących i wiele spotkań – nieoczekiwanych. Zaczynamy od Szkoły Frankfurckiej, która w Polsce jest zwykle sprowadzana do lewicowej doktryny politycznej, a którą chcieliśmy, wbrew przyjętym zwyczajom, pokazać w jej dialogu z teologią i żydowskim mejsanizmem. Postanowiliśmy, że pierwszy numer naszego pisma będzie numerem teologicznym. Teologia jest nauką, która już nie istnieje. Świętą nauką, sacra doctrina, która straciła sens i status nauki. Lecz jako taka, jest ona właśnie pasjonującym przedmiotem refleksji filozoficznej. Dlaczego coś, co było wiedzą – wiedzą być przestało? Czy figury myślenia teologicznego nadal są obecne w naszym pojmowaniu rzeczywistości? I co mogłaby oznaczać teologia po nietzscheańskiej „śmierci Boga”? Wokół tych oto pytań koncentrują się teksty, które zgromadziliśmy w dziale esejów, poświęcone takim autorom, jak: Heidegger, Benjamin, Derrida i Deleuze.
Numer zamyka wybór z Prelekcji Paryskich Adama Mickiewicza, w ich pierwszym, trudno dziś dostępnym przekładzie pióra Feliksa Wrotnowskiego. Decyzja o druku Mickiewicza jest z naszej strony rozmyślną demonstracją. Adam Mickiewicz nie jest dziś autorem modnym. Jeśli jednak posłuchać, co mają o nim do powiedzenia ci wszyscy, którzy nim gardzą, to wtedy okaże się, iż całą swoją wiedzę czerpią oni ze szkoły podstawowej. Tymczasem Mickiewicz, w znakomitym wyborze profesora Pieroga, okazuje się umysłem prawdziwie demonicznym. Życie jest dla niego Czynem. A najwyższym ucieleśnieniem tego Życia i jednocześnie reprezentantem Jezusa Chrystusa na ziemi jest Naopleon Bonaparte. Polscy romantycy przepowiadali przyjście słowiańskiego Chrystusa, który dopełni dzieło Rewolucji Francuskiej. Otóż, trzeba powiedzieć, że to proroctwo się spełniło, choć spełniło się w sposób perwersyjny i całkowicie opaczny. To Słowianie doprowadzili do końca dzieło Napoleona. Tylko, że zamiast słowiańskiego Chrystusa pojawił się sowiecki Antychryst o twarzy Włodzimierza Ilicza Lenina. Trzeba więc czytać Mickiewicza – jako filozofa i teologa Życia. On coś zobaczył. Choć coś zarazem umknęło jego uwadze.
Wawrzyniec Rymkiewicz
redaktor naczelny