English

    RYMKIEWICZ

    Kronos64
    1/2023
    RYMKIEWICZ
    projekt okładki:
    Krzysztof Gierałtowski

    Na początku jest dawna rozmowa, a nawet – prawdę mówiąc – pewna dawna pijatyka. Rzecz dzieje się w hiszpańskiej Galicji, na wybrzeżach Atlantyku. Jest rok 1898 i do rybackiej wioski Mera nieopodal Korunii przybywają goście z Północy: Stanisław Przybyszewski z żoną Dagny. Przyjechali tu na zaproszenie filozofa, Wincentego Lutosławskiego, który – najwyraźniej zależało mu na tej wizycie – opłacił kolorowej parze podróż przez całą Europę.


    Lutosławski mieszka na brzegach oceanu już od dwóch lat. Karmi się owocami i orzechami, próbując pogodzić starożytną ascezę z nowoczesnym, zdrowym stylem życia. Przede wszystkim jednak liczy słowa w dialogach Platona, które na okrągło czyta. W ten sposób – uważa – stosując metodę ściśle naukową, pozytywną, będzie można ustalić ich chronologię i duchowy porządek rozwoju ich autora.


    Przybyszewscy nie są w Merze pierwszymi gośćmi. Od pewnego czasu mieszka tu już młody Tadeusz Miciński. Lutosławski, nowoczesny asceta, jest człowiekiem zamożnym i towarzyskim. Ma też – to jest wyraźny rys jego charakteru – temperament przywódczy i pasję nauczycielską. Lubi, tak to ujmijmy, wychowywać innych.


    To, co się stało potem, przejdzie do literackiej anegdoty. Nie wdając się w szczegóły, powiedzmy, że działy się rzeczy straszne. Lutosławski wykłada swoim gościom spirytualizm i próbuje ich przekonać do filozoficznego optymizmu. Przybyszewski pije i tarza się na ziemi w egzystencjalno-alkoholowym obłędzie. Lutosławski prosi sąsiadów, żeby nie dawali Przybyszewskiemu wódki, bo wszystkich pozabija. Z kolei ten ostatni będzie potem wspominał, że Lutosławski jest wprawdzie człowiekiem miłym, mądrym i szlachetnym, ale nie zna granicy pomiędzy szczerością a nachalnością.


    Rozmowy w Merze niestety nie zostały spisane. Konflikt pomiędzy gościem (alkoholikiem) a gospodarzem (znanym później działaczem antyalkoholowym) nie dotyczył oczywiście picia wódki. Alkohol miał dla obu pisarzy znaczenie symboliczne, był narkotykiem metafizycznym. W Merze rozmawiano o kwestiach ostatecznych. Można sobie łatwo wyobrazić te dialogi polskie dwa i pół tysiąca lat po Platonie. Skądinąd Uczta tego ostatniego też jest relacją z pewnej pijatyki.


    Lutosławski, a z drugiej strony Przybyszewski i Miciński (o jego duszę toczyła się ta walka, którą filozof ostatecznie przegrał) stoją nad naszymi głowami, nad polską kulturą i nad całym XX wiekiem – który wtedy właśnie się rozpoczyna – niczym zagadkowe anioły. Obraz jest jak z Malczewskiego. Lutosławski to anioł jasny. Wierzący w zwycięstwo Dobra i sensowność pracy dla innych. Przybyszewski to anioł ciemny, przeniknięty rozpaczą, który widzi, że wszystko zmierza do Nicości i chciałby samego siebie rzucić na zatracenie. Między nimi Miciński, rozdarty gnostyk, współczesny manichejczyk, którego dzieło (nazwijmy je, ostrożnie, transgresyjnym) dopełnia straszna śmierć na Wschodzie.


    Jakie były tematy ich rozmów, jakie pytania tam stawiano i jakie argumenty wtedy padały, tego wszystkiego łatwo się domyśleć. Mówiono o istnieniu, które jest bezsensowne, lecz sensowne; o świecie, który jest wstrętny, lecz piękny; i życiu, które jest rozpaczliwie głupie i głęboko zarazem mądre.


    Myślałem o tamtym ich spotkaniu, stojąc nad grobem mojego ojca. Nie zdążyłem mu tej historii opowiedzieć. Zwykle opowiadałem mu o swoich lekturach (o rozmowach w Merze dowiedziałem się, czytając pracę mojego doktoranta, Jerzego Ziemackiego). Może zresztą tata znał tę historię i coś już o niej wcześniej czytał?


    I pomyślałem sobie – stojąc nad jego grobem – że całe jego dzieło, wszystkie jego prace pisarskie były próbą przekroczenia tamtego sporu. Obie strony mają w nim bowiem swoje racje. I obie są zarazem jakoś jednostronne i ograniczone. Stąd zresztą, zauważmy, wynika pewien komizm, który towarzyszy zarówno Lutosławskiemu, jak Przybyszewskiemu: każdy z nich jest na swój sposób naiwny. (Ale – czy Sokrates i jego rozmówcy nie bywają komiczni? Czy Platon nie bywa czasem pisarzem satyrycznym?)


    Tę próbę przekroczenia tamtego sporu można wyłożyć w sekwencji pytań. Czy sztuka czysta, odrzucająca tutejszą rzeczywistość, może być gestem politycznym? O taką właśnie czystą sztukę, odwracającą się od gomułkowskiej Polski, chodziło w klasycyzmie lat 60. Pytanie następne: czy wiarę w tradycję można pogodzić z przekonaniem o ostatecznym tryumfie Śmierci? Tego uczy nas poezja barokowa i dlatego ojciec do niej następnie się zwraca. Dalej jest teatr lat 70.: czy miłość do Polski można połączyć z ironią i czułym – podkreślmy to słowo – stosunkiem do jej groteskowych słabości? Taki jest temat Ułanów i Dworu nad Narwią.


    W kolejnych latach powstaje wielotomowy cykl mickiewiczowski. Metoda biograficzna jest z konieczności badaniem pozytywnym. Celem historyka literatury jest ustalenie faktów. Ojciec chciał jednak pogodzić metodę pozytywistyczną z postnowoczesnym rozpoznaniem rzeczywistości: jest ona – rzeczywistość – nieciągła (rozpada się na wielość szczegółów) i splątana (plącze się i skręca w żmut).


    Przekonanie o nieciągłości bytu, o zerwaniu tradycji, o pokawałkowaniu i rozczłonkowaniu życia, które plącze się w różne supły, kołtuny i żmuty, nie wynikało z lektury modnych francuskich filozofów, ale z doświadczenia osobistego, z dziejów rodziny, z historii Polski tamtego przerażającego stulecia. Stąd na koniec przyszła ostatnia próba: jak pogodzić mesjanizm z nihilizmem? Mickiewicz i Słowacki wierzyli w dobro świata, w jego naturalny porządek i w akcydentalność zła. W ogrodzie w Milanówku wszystko jednak umiera i wszystko się rozpada. A miasto dzieciństwa mojego ojca – przedwojenna Warszawa – nie istnieje. Polacy zapłacili straszną cenę za bycie Polakami.


    W ten sposób to dzieło, różnorodne i wielowątkowe, układa się w spójny i czytelny porządek. I jest to – porządek filozoficzny. Filozofia może się od poezji wiele nauczyć. Tak właśnie rozumieli stosunki filozofii i poezji pisarze Młodej Polski. Ojciec podjął tamtą tradycję. Dlatego ten tom naszego kwartalnika postanowiliśmy poświęcić dziełu Jarosława Marka Rymkiewicza – w pierwszą rocznicę jego śmierci.


    Wawrzyniec Rymkiewicz
    Redaktor Naczelny