Colloquia familiaria (Rozmowy potoczne) to obok Pochwały głupoty najczęściej czytane dzieło Erazma z Rotterdamu. Jedna z takich rozmów, napisana jeszcze przed rokiem 1500, została zorganizowana wokół zagadnienia, „czy kobieta powinna uczyć się łaciny”. Toczy się ona z udziałem opata Antroniusa, osoby mocno ograniczonej, oraz Magdalii, kobiety światłej, nieuprzedzonej, otwartej. Mnich spotyka się z nią u niej w domu i z miejsca wyrzuca jej nieuprzejmie „dziwaczne umeblowanie”, a zwłaszcza rozliczne książki greckie i łacińskie. Dlaczego nie francuskie? – chce wiedzieć. „Czy tylko książki pisane po francusku uczą mądrości?” – odpowiada pytaniem Magdalia. Dowiadujemy się od niej, że dzieła klasyczne dają konieczne do dobrego życia radość i przyjemności. Wszakże mnich inaczej rozumie dobre życie, na które przede wszystkim składają się – twierdzi – biesiady, majątek, zaszczyty. Czy również mądrość? – pyta Magdalia. Nie – odpowiada Antronius – do dobrego życia mądrość nie jest potrzebna. Ci, którzy gromadzą się wokół obfitości stołu i innych ziemskich przyjemności, są bardziej ulegli, łatwiej się nimi rządzi. Poza tym nie zadają niepotrzebnych pytań. Magdalia przekonuje mnicha, jak bardzo fascynującym zajęciem może być rozmowa ze Starożytnymi, ile południowego słońca wnoszą do jej codziennego życia, jak bardzo odświeżają jej stosunki z mężem, tak jak ona wielkim amatorem dzieł starożytnych. A jednak – obstaje przy swoim opat – „łacina nie przyczynia się do zachowania skromności niewieściej […]. Książki zabierają prawie cały rozum kobiecie, choć go jej i tak nie za wiele dała natura […]. Obcowanie z książkami sprowadza szaleństwo” (przeł. Maria Cytowska). To książki łacińskie. A greckie? Odnajdujemy w nich – twierdzi Virginia Woolf – pierwotne człowieczeństwo, które co jakiś czas tracimy z oczu. „By wprawić je w ruch, niezbędne są gwałtowne emocje, ale gdy te poniosą Antygonę, Ajaksa lub Elektrę, wzbudzone przez śmierć, zdradę lub inną jeszcze pierwotną niedolę, wówczas postępują oni w sposób, w jaki i my sami winniśmy postępować przygnieceni takim położeniem” – czytamy w jej pięknym, publikowanym w tym numerze „Kronosa” eseju O nieznajomości greki.
Dziś podziwiamy Woolf, śmiejemy się z rozmowy Magdalii z Antroniusem, ponieważ nareszcie kobiety mogą czytać, co chcą. A skoro tak, dlaczego tego nie robią? Lub postawmy to pytanie jeszcze inaczej: dlaczego w ogóle powinny to robić? Dlaczego miałyby przedkładać jedne książki nad inne, dzieła łacińskie nad dzieła rodzime – polskie, francuskie czy niemieckie? Ponieważ chcą być wolne, wyemancypowane, a pisma Starożytnych – powiada Magdalia – nawet nie tyle wolność postulują, obiecują, co są jej najprostszym wyrazem. Kobieta wolna to kobieta wykształcona na dialogach Platona i Erazma z Rotterdamu. Tak było zawsze, nie tylko dzisiaj.
Inne powody, dla których nie powinniśmy opuszczać lekcji greki czy łaciny, podają polscy filologowie – Tadeusz Zieliński, Tadeusz Sinko, Gustaw Przychocki, Juliusz Domański, Tadeusz Kubiak i wielu innych. Zieliński i Sinko nawiązują do piękna i prostoty języków klasycznych, Przychocki zastanawia się, czy człowiek współczesny w ogóle dojrzał do podjęcia dziedzictwa Starożytnych, Domański i Kubiak przypominają, że jeszcze w XIX wieku łacina stanowiła drugi, obok ojczystego, język, którym posługiwano się w Europie zachodniej. Polacy rozmawiali po łacinie nie tylko z cudzoziemcami, ale także między sobą, w kontaktach towarzyskich i kulturalnych. Pierwsi poeci polscy, Jan Kochanowski czy Klemens Janicki, nawiązywali w swoich wierszach do tradycji łacińskiej (Janicki pisał wyłącznie po łacinie). Sto lat temu msze we wszystkich polskich kościołach celebrowano w języku łacińskim. Odejście w Europie od tego zwyczaju w kierunku języków wernakularnych musiałoby wydawać się erazmiańskiej Magdalii jakąś katastrofą, totalnym nieporozumieniem, a może nawet poronioną przez mnichów próbą zniewolenia kobiet. Ciągłość tradycji to ważny powód, dla którego nie powinniśmy odstępować od nauki łaciny, lecz nie jedyny. Powód drugi wydaje się nawet ważniejszy: praktycznie wszystkie sformułowane po grecku myśli zostały przełożone na język łaciński, w nim też zadomowiły się pod pseudonimami: zagadkowa i wieloznaczna οὐσία stała się swojsko brzmiącą essentia, μανία w komentarzu do Platońskiego Iona Ficino oddał jako alienatio mentis, ale też będący zwykłym adwokatem παράκλητος zmienił się w „Parakleta”, Ducha Świętego. Niemniej to dzięki łacinie te myśli zyskały drugie życie. „Dla średniowiecza – twierdzi prof. Domański – dziedzictwo antyczne było aktualnością do bezpośredniego i prostego spożytkowywania. Wskutek tego w swej autentycznej postaci podlegało selekcji, a więc zmianom i redukcjom, częściowemu zatem przemijaniu, ubytkowi”. Recepcję antycznych treści zmienił bowiem dopiero wiek XIX, w którym łacina stawała się w rękach filologów (głównie niemieckich) językiem coraz bardziej martwym, to znaczy przedmiotem badań, a nie okazją do zażywania dobrego życia. Języki klasyczne, mówiąc to jeszcze inaczej, zostały zastąpione z sukcesem przez języki narodowe, podczas gdy greka i łacina – ta ostatnia zwłaszcza – straciły moc uniwersalnego kodu, w którym porozumiewali się przez wieki ludzie wolni. Na skromną skalę próbujemy w bibliotece kwartalnika „Kronos” odwrócić te tendencje, publikując w serii łacińskiej przełomowe w swoim czasie książki, jak choćby Rationale divinorum operum Matthaeusa de Cracovia, Glossa in politicam Paulusa de Worczyn, Sermones de sapientia selecti Stanislausa de Scarbimiria, czy wreszcie Praecognita philosophica Bartholomaeusa Keckermanna. Wraz z tymi książkami wracamy do przerwanej lekcji łaciny, do pierwszych pojęć, które naprzód dotarły do nas w postaci łacińskich odpowiedników, dopiero potem po polsku. Bez ponownego przyswojenia obu języków „martwych” staną się one martwe naprawdę i nieodróżnialne od dziedzictwa Majów czy Azteków, my zaś bez nich – przestrzega dziewiętnastowieczny homme de lettres Matthew Arnold, a także dwudziestowieczni poeci T.S. Eliot i W.H. Auden – barbarzyńcami bez historycznej przynależności.
Piotr Nowak
Zastępca Redaktora Naczelnego