Pierre Legendre zajmuje w dzisiejszym Paryżu miejsce szczególne. Samotnik – który nie zapisał się do modnej literackiej koterii i wpływowego politycznego salonu, dziwak-erudyta, znawca prawa kanonicznego i historii administracji we Francji; tematów, przyznajmy, wyjątkowo nieciekawych dla nowoczesnej młodzieży, studentów szkół biznesu i publiczności lewicowych kawiarni. Ten dziwak, figura marginalna, był jednak w latach 70. przyjacielem Jacques’a Lacana, a jego zainteresowania, jeśli się w nie wmyśleć, nie są wcale osobliwym hobby. Systemy instytucjonalne, porządki administracyjne, stanowią bowiem – żeby użyć jego ulubionej metafory – rusztowanie, na którym wznosi się gmach Człowieczeństwa. Legendre proponuje ich psychoanalizę, konstruując język, który pozwala skutecznie przekroczyć jedną z zasadniczych aporii freudyzmu: rozstęp między wymiarem psychicznym i społecznym. Ten rozstęp usiłowali kiedyś przekroczyć freudomarksiści. Oni jednak mówili doraźnym żargonem polityki, byli filozoficznymi czytelnikami gazet. U podstaw dzieła Legendre’a leżą tymczasem umiejętności profesora prawa i erudycja mediewisty.
Pierre Legendre – będąc na marginesie – jest więc w samym centrum. Jego monumentalne dzieło, 9 opasłych tomów
Lekcji i kilka pomniejszych arcydzieł, jak książka o tańcu albo traktat o antropologii dogmatycznej, czyni go niewątpliwie jednym z najważniejszych filozofów współczesnych.
Nie chcę tu pisać wprowadzenia do jego myśli. Czytelnik znajdzie w tym tomie dwa manifesty Legendre’a, projekt psychoanalizy prawa i projekt nowej antropologii, uzupełnione o komentarze poświęcone po kolei czterem najważniejszym jego tematom: historii prawa, psychoanalizie, antropologii i polityce. Skupię się na kwestii zasadniczej: jaki jest problem Legendre’a? Otóż, żeby ująć to jednym słowem, jest nim natura ludzka. Ten stary problem Legendre traktuje w radykalnie nowy sposób. I tu właśnie widziałbym wagę jego przedsięwzięcia.
Legendre wychodzi poza tradycyjną opozycję między metafizyką a nihilizmem. Zgodnie z tą pierwszą istnieje natura ludzka, stała i niezmienna; wedle tego drugiego takiej natury nie ma, a wszystkie porządki, jakie tu tworzymy i wśród których żyjemy, są arbitralną konstrukcją. Oba te poglądy, chwytając jakąś część naszego doświadczenia, są z nim zarazem – biorąc pod uwagę jego całość – wyraźnie niezgodne. Antropolog staje wobec różnorodności kultur i życiowych praktyk; w tym samym momencie widzi jednak, że są to kultury i praktyki ludzkie. Na czym polega ta jedność w wielości, ta stałość w zmienności? Oto pytanie Legendre’a.
Odpowiedź na nie zakłada pewne minimum antropologiczne. Każdy człowiek musi się narodzić. Narodziny są dla ludzkiego życia faktem koniecznym. Jest to, zauważmy, pojęcie osobliwe. Nowoczesność (od Kartezjusza do Kanta, od Hume’a do Koła Wiedeńskiego) nauczyła nas bowiem, że fakty pozbawione są jakiejkolwiek konieczności. Tymczasem narodziny są nie tylko niezbędnym warunkiem życia, lecz posiadają także niezmienną strukturę. Każdy człowiek ma ojca i matkę. Pierwsze ludzkie prawo – zakaz kazirodztwa, który znajdujemy we wszystkich kulturach pierwotnych – wyrasta z tej właśnie struktury, ustanawiając pierwszą ludzką instytucję: rodzinę. Wszystkie inne konstrukcje społeczne, uczy Legendre, partycypują w tej instytucji, kształtując ją i z niej czerpiąc swe formy (każde społeczeństwo ma zatem swojego Ojca założyciela, a każda instytucja swój żłobek albo przedszkole, w którym wychowuje swoje „dzieci” – nowicjat, aplikację albo asystenturę).
Rodzina jest więc porządkiem naturalnym. Ten porządek, ponieważ ma charakter instytucjonalny, przybiera jednak różne formy – zależnie od czasu i kultury – a przede wszystkim, jak pokazuje Freud, ma ograniczoną stabilność, jego równowaga jest chwiejna. Gmach Człowieczeństwa jest stale zagrożony rozpadem – czyli obłędem. Ten ostatni, uczy Legendre, może dotyczyć całych formacji społecznych; widzimy szaleństwo ogarniające instytucje, nerwice administracyjne, psychozę regulaminów wewnętrznych.
Gdzie się znaleźliśmy? Mówimy o naturze, która, choć różnorodna i zmienna, posiada jednak swoje warunki stabilności. Jest to język radykalny, nie jest to jednak język całkowicie nowy. Legendre, wychodząc poza nowożytne pojęcie faktu, powraca – wielkim łukiem – do Arystotelesa, do jego pojęcia natury i jej chwiejnego ładu. Natury ludzkiej, uczy autor
Etyki nikomachejskiej, nie można zamknąć w matematycznej formule; stanowi ona ruchomy porządek czynów i działań. Taki jest głęboki sens Arystotelejskich pojęć „zwierzęcia mówiącego” i „zwierzęcia politycznego”,
dzoon logon ehon i
dzoon politikon. Czyniąc ten łuk, Legendre, filozof praktyk instytucjonalnych, stawia nas zarazem wobec świata, który nadchodzi: „Jestem człowiekiem przeszłości i dalekiej przyszłości, nie zamieszkuję czasu teraźniejszego”.
Wawrzyniec Rymkiewicz
Redaktor Naczelny