English

    Polityczna historia religii

    Kronos49
    2/2019
    Polityczna historia religii
    projekt okładki:
    Tomasz Bardamu

    Słynne zdanie Karola Marksa, otwierające 18 brumaire’a Ludwika Bonaparte, głosi, że wszystkie wielkie zdarzenia powtarzają się w historii dwukrotnie: za pierwszym razem jako tragedia, za drugim jako farsa. Zdanie dotyczy paryskich wydarzeń roku 1848, będących – w oczach Marksa – groteskową maskaradą (na scenie historii pojawił się kolejny Bonaparte), pozbawioną głębi i śmiertelnej powagi, która cechować będzie nadchodzącą rewolucję przyszłości.


    To zdanie – i jest w tym prawdziwa ironia historii – opisuje współczesnych spadkobierców filozofa z Trewiru. Chcą oni powtórzyć rewolucję komunistyczną, raz jeszcze zrzucić kajdany i wyzwolić uciskany lud. Nikt jednak nie chce krwi i przemocy. Rewolucja powinna być czymś wesołym. Najlepiej, żeby była rewolucją seksualną! Zamiast robotniczych pochodów – parady miłości; zamiast czerwonych komisarzy – wielkomiejscy hipsterzy, z brodami dziewiętnastowiecznych rewolucjonistów, pijący kawę bezkofeinową w globalnych sieciówkach. Oto gdzieśmy się znaleźli. Tak dzisiaj wygląda emancypacja.


    Możemy dokładnie określić miejsce i czas, w którym nastąpiło to odwrócenie (trzymajmy się Marksa: tragedia zmieniła się w farsę). Stało się to w Paryżu w maju roku 1968. To właśnie wtedy studenci z bogatych dzielnic zrozumieli, że rewolucja może być dobrą zabawą, a przemysł rozrywkowy – jedna z najważniejszych dzisiaj gałęzi przemysłu – że bunt fantastycznie się sprzedaje. Che Guevara trafił na tiszerty. Nic gorszego nie mogło mu się przytrafić.


    Bohater tego tomu, Marcel Gauchet, dojrzewał w tamtych czasach, a jego myślowa droga jest próbą – tak go rozumiem – wydobycia się z zamętu teraźniejszości (dotkniętej osobliwym piętnem nierzeczywistości) i spojrzenia na nas i na naszą sytuację sub specie aeternitatis. Teraźniejszość ma krótką pamięć. Czytelnicy gazet i portali informacyjnych żyją dniem dzisiejszym. Co się jednak stanie, jeśli popatrzymy na siebie w perspektywie stuleci albo tysiącleci?


    Zacznijmy od początku. Szczęśliwie go znamy. Badania etnograficzne opisały – w ostatnim momencie, na chwilę przed ich zagładą – społeczeństwa pierwotne: mieszkańców Amazonii i wysp Oceanii. Te społeczeństwa, zauważa Gauchet, były na wskroś przeniknięte przez religię, która nadawała porządek całemu ludzkiemu życiu: od polowania po jedzenie, od seksu po śmierć. W społeczeństwach pierwotnych nie istnieją państwa. Nie ma w nich także indywiduum psychologicznego – ludzie nie pojmują siebie w kategoriach psychologicznych i nie prowadzą „życia wewnętrznego” w dzisiejszym sensie tego słowa.


    Koniec też znamy. To społeczeństwo współczesne, którego porządek organizuje państwo i jego prawa: od produkcji jedzenia po sortowanie śmieci, od szpitali położniczych po pogrzeby. Zasadniczą rolę odgrywają w nim psycholodzy, pomagający jednostce zrozumieć samą siebie. To zjawisko nowe. Psychologia jako nauka powstała dopiero w XIX stuleciu. I jeśli popatrzyć na nią w perspektywie tysiącleci, widać wyraźnie, że psycholodzy zajęli w ludzkich wspólnotach miejsce szamanów. Tamci kontaktowali się z niewidzialnymi siłami przyrody, ci – tłumaczą jednostce jej niewidzialne wnętrze. Odwrócenie, które tu nastąpiło, jest faktem empirycznym i może być badane przez nauki humanistyczne.


    Żyjemy zatem w społeczeństwach po „śmierci Boga”. Ta formuła ma dla Gaucheta sens ściśle socjologiczny. Kres religii nie oznacza jej zaniku, lecz zasadnicze przemieszczenie: u początku dziejów rodzaju ludzkiego religia była fundamentem więzi społecznych, dzisiaj – jest ważnym elementem życia psychicznego, zaspokajając emocjonalne potrzeby jednostki. Najważniejszym argumentem za religią jest poczucie bezsensu i rozpaczy ogarniające człowieka pozbawionego wiary w Boga.


    Miejsce chrześcijaństwa w tym ruchomym porządku jest paradoksalne: było ono – zgodnie z formułą Gaucheta – „religią wyjścia z religii”. Chrześcijański monoteizm, umieszczając Boga poza światem i przypisując mu nieskończone atrybuty, doprowadził do odczarowania i desakralizacji rzeczywistości widzialnej. Z kolei wiara w jednostkową nieśmiertelność i ciężar położony na moralnej świadomości jednostki stały się podstawą europejskiego indywidualizmu. Chrześcijaństwo, jego trwająca dwa tysiące lat praca złożyły religię do grobu.


    Ta diagnoza jest tyleż banalna, co trudna do przyjęcia; banalna, ponieważ trzyma się oczywistości doświadczenia; trudna do przyjęcia, ponieważ podważa wszystkie dyskursy współczesności. Przyszliśmy na świat, mówi Gauchet, po wielkiej Przemianie. Pozostały nam po niej języki, którymi na próżno obracamy, ogłuszający zgiełk ideologii, ubierających się – wracam do Marksa – w przetarte kostiumy dawnych wojen. Dotyczy to zarówno współczesnych ruchów emancypacyjnych (emancypacja już się dokonała), jak i sentymentalnych obrońców „wartości chrześcijańskich”; ci ostatni nie wiedzą, czego bronią i jak bardzo są w gruncie rzeczy nowocześni.


    Ta diagnoza stawia nas dalej przed prawdziwym zadaniem humanistyki. Żyjemy – to jest najważniejsza myśl Gaucheta – u progu nowej epoki. Wolno wyłaniają się przed nami zjawiska dotąd nieznane, dla zrozumienia których nie mamy języka, a których groza jest już odczuwalna (pomyślmy o grozie globalizacji, o zagrożeniach związanych z nowymi technologiami, o apokaliptycznych wizjach kryzysu klimatycznego). Trzeba te zjawiska rozpoznać i znaleźć dla nich słowa.


    Powtórzenie – to wiemy od Marksa – zamienia się w farsę. Głęboka powaga jest tonacją przyszłości.


    Wawrzyniec Rymkiewicz
    Redaktor Naczelny