Twarz doktora Freuda rozpada się na dwie połowy. Pół twarzy wydaje się znajome. Oto człowiek nowoczesny, lekarz duszy, XIX-wieczny psychiatra znający prawdę o swoim przedmiocie – czyli o pacjencie – która dla tego ostatniego jest niedostępna, wyparta przez niego i stłumiona (Freud patrzy na niego jak astronom na ciała niebieskie – one także nie znają praw, którym podlegają). Druga strona tej twarzy jest jednak mglista i obca. Odsłania się stopniowo, w trakcie analizy, kiedy pacjent poznaje prawdę o sobie, pojmując krok po kroku sens własnej historii. Odbite w tym procesie, widzimy inne oblicze Freuda, drugą stronę jego twarzy.
Dla pacjenta terapia jest momentem przemiany. Wracając do dzieciństwa, oswaja i opanowuje traumę leżącą u podstaw ludzkiej egzystencji, przez co uzyskuje nad sobą władzę. Ten powrót zakreśla – tak się przynajmniej w pierwszej chwili wydaje – odwieczną figurę powrotu do Początku i Źródła, do tego, co Grecy nazywali arche, a o czym traktowały wszystkie starożytne religie (wszystkie bowiem były opowieścią o Początku, o stworzeniu świata albo narodzinach bogów). Freud jednak zmienia reguły tamtej opowieści. Początek życia ludzkiego nie jest już osnuty tajemnicą. Historia Edypa przestaje być mitem, baśnią o zagadce losu. Przeszłe zdarzenia, niepojęte dla dziecka, odtworzone w teraźniejszej przytomności pacjenta, stają się jasne i zrozumiałe. Oto Edyp wyzwolony, Edyp przepoczwarzony w Prometeusza, który rozpoznaje w zewnętrznym losie własne życie wewnętrzne i zmienia w ten sposób finał starożytnej tragedii: godzi się z Lajosem.
Spójrzmy teraz w twarz Freuda. Jest to bez wątpienia twarz filozofa. To filozofowie jako pierwsi zaczęli bowiem uczyć o przejrzystości Początku. W tej samej chwili jest to jednak także twarz pisarza. Freud traktuje ludzkie życie jako powieść psychologiczną, w biografii swoich bohaterów umieszczając źródło wszelkiego sensu. Pojawienie się w XIX wieku powieści psychologicznej jest jednym z historycznych – a zatem ruchomych – fundamentów psychoanalizy. I na koniec wreszcie, jeśli zobaczyć ją w jeszcze szerszej perspektywie, jest to twarz kapłana, tłumacza snów i nieczytelnych znaków, proroka, który obala starych bogów i dawne mity, a na ich miejsce wprowadza nową wiarę, religię Człowieczeństwa, projektując nowe wyzwolenie – nie z ciała, lecz z nieświadomości, z ciemnego lochu snów i zapomnianych koszmarów dzieciństwa.
Ta dziwna twarz, naraz znajoma i obca, zamajaczy przed Czytelnikiem nowego tomu naszego kwartalnika. Otwiera go wybór najważniejszych fragmentów słynnej rozprawy Freuda z roku 1895,
Entwurf einer Psychologie, w której wiedeński lekarz daje szkic „psychologii naukowej”, opisując świadomość w kategoriach neurologicznych; zamyka – esej Karola Irzykowskiego, który jako jeden z pierwszych dostrzegł literacki potencjał psychoanalizy, w mechanizmach nieświadomości widząc figury poetyckie. W dziale
Eseje, obok artykułu Lacana i Granoffa o fetyszyzmie, pomieściliśmy teksty poświęcone dziełu francuskiego psychoanalityka, który uchodzi dzisiaj – z racji swoich tematów: języka i podmiotu – za pierwszego filozofa pomiędzy następcami Freuda.
Uwagę Czytelnika chciałbym zwrócić szczególnie na fragment książki Pierre’a Legendre’a
Zbrodnia kaprala Lortie. Traktat o Ojcu. Legendre – uczeń Lacana i twórca „antropologii dogmatycznej” – buduje język wielokształtny i polisemiczny, śmiało łącząc psychoanalizę i filozofię prawa, historię kultury i metafizykę. Zamieszczony przez nas fragment jest napisany w poetyce psychoanalitycznego kryminału. Opowieść o masakrze w parlamencie Quebecu jest tu punktem wyjścia do analizy symbolicznych figur Ojca i Syna, które, w przekonaniu Legendre’a, zarysowują fundamentalną strukturę Tradycji, umożliwiając montaż podmiotu i pozwalając człowiekowi rozpoznać własne miejsce w istnieniu (Otchłani, mówi Legendre, nadaliśmy twarz Ojca). To właśnie w dziele Legendre’a twarz Freuda jest dzisiaj najwyraźniej widoczna. Dzieło to pokazuje, jakie możliwości stoją jeszcze przed spadkobiercami wiedeńskiego doktora.
Wawrzyniec Rymkiewicz
Redaktor Naczelny