English

    PRZEMIANA

    Kronos71
    4/2024
    PRZEMIANA
    projekt okładki:
    Mikołaj Kaczmarek

    Pod koniec ubiegłego stulecia, w połowie lat dziewięćdziesiątych, odwiedził mnie w Warszawie mój przyjaciel z Niemiec. Przyjaciel był historykiem, uczył się polskiego. Przyjechał do Warszawy, żeby dowiedzieć się, kim jest. Wiedza o tym, co Niemcy zrobili w Warszawie – a także wiedza o tym, kim są Polacy – jest bowiem (a przynajmniej być powinna) elementem niemieckiej samowiedzy. Przyjaciel był człowiekiem mądrym i szlachetnym. Wiele się od niego można było nauczyć.


    Na Krakowskim Przedmieściu, niedaleko Uniwersytetu, zaczepiła nas cygańska dziewczynka w brudnej sukience. Miała siedem albo osiem lat. Żebrała. Pod murem stała jej matka. Nadzorowała pracę trojga swoich dzieci. Mężczyźni – powiedziałem do Petera – są w obozowisku nad Wisłą. Posyłają kobiety i dzieci do pracy na mieście. U nich wszystko jest na odwrót: słabi pracują, a silni piją wódkę.


    Mam kolegę – odpowiedział Peter – który zajmuje się Romami w Rumunii i na Słowacji. Pisze o nich doktorat. Oni mieli kiedyś bardzo rygorystyczne obyczaje, reguły opisujące szczegółowo każdą dziedzinę życia. Potem jednak – tu Peter uśmiechnął się gorzko – zaczęła się wojna i masowa eksterminacja. A następnie komuniści zajęli się reedukacją tych, którzy przeżyli: zabronili im wędrówki, kazali prowadzić życie osiadłe i pracować w fabrykach. I wtedy dla wielu Romów świat całkowicie się rozpadł. Wszystko się załamało. Nie potrafią żyć naszym życiem, które jest im wrogie i obce. A własnego życia już nie mają. To, co tu widzisz – Peter patrzył gdzieś w bok – to jest skutek tamtej katastrofy.


    Przez wiele lat myślałem o tym spotkaniu i tej rozmowie. Czułem, że w jakiś sposób bezpośrednio mnie ona dotyczy, że patrząc na tę cygańską dziewczynkę – w brudnej sukience – mogę się czegoś o własnym losie dowiedzieć. Że mam tę dziewczynkę, a raczej jej polską siostrę bliźniaczkę, gdzieś głęboko w sobie.


    Los Romów jest oczywiście wyjątkowy. Archaiczna wspólnota prowadząca koczownicze życie była całkowicie bezbronna wobec nowoczesnego terroru z jego techniczną i biurokratyczną przemocą. W tej wyjątkowości mogą się jednak przejrzeć jak w lustrze także inne wspólnoty. Tradycja została przerwana. I nie dotyczy to tylko Romów. Dotyczy to także Polaków. Nas wszystkich razem i każdego z osobna.
    Współczesna Polska jest krajem pełnym kłamstw i różnorakich iluzji. Oczywiście – ktoś powie – fikcja jest esencją postnowoczesności. Oznacza ona powszechne rządy Wielkiej Ściemy. Głównym jej źródłem jest ekonomia, opierająca się na reklamie, która – jak wiadomo – napędza handel, a która jest skonwencjonalizowanym oszustwem. Kłamią też politycy. I również wszyscy o tym wiedzą. Kolektywnym złudzeniem jest wreszcie wirtualna rzeczywistość wyświetlająca się przed nami na ekranach komputerów i telefonów.


    W dzisiejszej Polsce jest jednak w tej fikcji pewien naddatek, jej spotęgowanie i nadmiar, który wynika z tamtych jeszcze, dwudziestowiecznych katastrof. W Polsce wszystko jest osobliwie powierzchowne, zewnętrzne, naskórkowe. Bogactwo kryje w sobie nędzę, a sukces – klęskę, często w sensie całkowicie konkretnym, ponieważ opiera się na kredycie (stąd celne określenie postnowoczesnych nowobogackich mianem „burżuazji kredytowej”). Znacznie ważniejsza jest jednak kryjąca się za tym zewnętrznym bogactwem nędza duchowa.


    Jej pierwszym znakiem jest osobliwa stagnacja, w jaką popadło polskie życie wewnętrzne (duchowe właśnie) po roku 1989 (w chwili zatem, w której rządy zaczęły obejmować pokolenia urodzone po II wojnie światowej). Niewiele się w nim stało i niewiele dzieje. Dlaczego? Żeby coś ruszyć i zmienić, trzeba jakoś odnieść się do własnej przeszłości, wyciągnąć jakieś wnioski z dawnych klęsk i zwycięstw, twórczo je przepracować. Tymczasem w Polsce wszyscy mają do tradycji stosunek zewnętrzny: powierzchownie ją afirmują albo równie powierzchownie odrzucają.


    To przesada – krzyknie czytelnik – jesteśmy przecież społeczeństwem europejskim! Polska jest normalnym krajem! Mamy przecież własną tradycję! Podam dwa argumenty.


    Współczesne życie polskie polega w przeważającej mierze na imitacji wzorów zewnętrznych, przyjmowanych mechanicznie. Dotyczy to nie tylko życia politycznego (w którym zmagają się ze sobą „niemieccy chadecy” z „amerykańskimi konserwatystami”), ale także: strojów, obyczajów, architektury, muzyki i literatury… Znajdą się oczywiście jakieś wyjątki. Można też wskazać jakieś próby twórczego przejęcia i przetworzenia wzorów cudzych. Nie zmienia to jednak faktu, że mózgi współczesnych Polaków pracują w trybie kserokopiarki.


    Wiąże się z tym pewna wstydliwa przypadłość, której jednak nikt nie kryje, lecz przeciwnie – wszyscy publicznie się z nią obnoszą. Polacy potrzebują zewnętrznych autorytetów, zagranicznych recenzentów, międzynarodowych komisji. Wpadają w rozpacz, jeśli ktoś tam coś źle o nich powie albo napisze. Ostateczną miarą wartości jest nad Wisłą „sukces za granicą”. I dotyczy to nie tylko piosenkarek, lecz także profesorów uniwersytetu. Tak jakbyśmy nie potrafili samych siebie ocenić, oprzeć się na własnym rozumie i uznać w swoim jestestwie.


    Tak się zachowują ludzie młodzi, niepewni siebie i nieznający jeszcze świata. Albo wspólnoty pozbawione przeszłości, wysiedlone z własnej tradycji i zmuszone zaczynać od zera.


    Piszę to wszystko, żeby jakoś Cię ostrzec, Czytelniku, przed treścią tego tutaj numeru. Jego głównym bohaterem jest Adam Mickiewicz. Poeta znany wszystkim ze szkoły podstawowej i uznawany dziś w Polsce za pisarza dla dzieci. Sposób, w jaki przedstawia go Krzysztof Rutkowski, jest zupełnie inny. To Mickiewicz przerażający i odpychający, a zarazem – zachwycający i porywający. Czasem wariat. Innym razem ktoś groźny i niebezpieczny. To Mickiewicz zatem, wobec którego nie można przejść obojętnie. No to teraz, Czytelniku, spróbuj z nim nawiązać kontakt. Każda Twoja reakcja będzie zbawienna. Uzyskasz bowiem wewnętrzny stosunek do własnej przeszłości.


    Wawrzyniec Rymkiewicz
    Redaktor Naczelny