Nie jest wykluczone, że starożytna kultura grecka była pod pewnym względem o wiele bardziej zaawansowana niż nasza. Dopiero długa pamięć kulturowa, pamięć o ateńskiej instytucji misteryjnej, pozwala nam zrozumieć pewne kluczowe procesy kultury współczesnej. Ateńczycy wiele wieków temu osiągnęli to, do czego my dziś dopiero aspirujemy. Ruch psychodeliczny zgłasza obecnie postulaty, które w świecie greckim zostały już dawno zrealizowane. Istniała bowiem instytucja zapewniająca powszechnie doświadczenie nazywane dziś psychodelicznym. Sama ta nazwa jest hołdem dla greckiego dziedzictwa, które wciąż jeszcze ustanawia nam wzorce.
Wy, Grecy, jesteście wiecznie młodzi – powiedział pewien Egipcjanin w Timajosie Platona – nie pamiętacie tego, co u was i u nas niegdyś było, więc wszystko wciąż musicie wynajdywać na nowo. Kultura zachodnia, europejska znajduje się dziś w podobnej sytuacji. Odkryliśmy psychodeliki, substancje tak potężne, że po krótkiej euforii rychło ich zakazaliśmy, prześladując tych, którym daliśmy do nich dostęp. Odkryliśmy je dzięki kontaktom ze światem, który wcześniej skolonizowaliśmy, światem wciąż jeszcze, jak niegdyś Grecy, żyjącym w komitywie z naturą. Posłańcy nasi na początku XX wieku wydobyli drzemiącą u odległych ludów wiedzę o roślinach, których działanie rozsadza ramy naszego umysłu i niczym sokratejski elenchos podważa fundamenty ujarzmiającego naturę, instrumentalnego rozumu człowieka zachodniego.
Graecia capta victorem cepit. Grecja podbita (siłą) najeźdźcę podbiła (duchem swoim). To łacińskie przysłowie sprawdza się znakomicie: niewolnik zniewala zniewalającego. Dawne kraje kolonialne stają się obiektem turystyki sakralnej. Masowo podróżujemy na drugą stronę globu, do amazońskiej dżungli, lub nielegalnie sprowadzamy tamtejsze rośliny, płacąc krocie tubylczym szamanom za łyk psychoaktywnego napoju wizyjnego, który daje obietnice doznań duchowych, jakich nie może zapewnić nasza zeświecczona, nieznośnie wyzuta z ducha, technokratyczna kultura wyobcowania. Tam dopiero, w pełnym guślarstwa obrzędzie odkrywamy zatraconą przez indywidualizm jedność, niepomni tego, że nasza własna kultura niegdyś to samo doznanie instytucjonalnie zapewniała.
Tak oto drogą okrężną docieramy do własnych korzeni. Długą drogę musieliśmy przebyć: przez odkrycia antropologów, etnobotaników, chemików, mykologów, neurobiologów, aby dojść ostatecznie do wniosku, że te niegdyś potępione przez chrześcijańskich misjonarzy rośliny nie są wytworem złego ducha, mamidłem, narkotykiem, lecz naturalnym generatorem psychoaktywnych alkaloidów o strukturze i funkcji podobnej do endogennych neuroprzekaźników w mózgu, aktywujących procesy poznawcze, wyzwalających ukryty potencjał ludzkiego umysłu. Trzeba było pionierów takich jak Schultes i Wasson, abyśmy odkryli istnienie tych roślin, eksploratorów takich jak Huxley i Michaux, by znaleźć język wyrazu dla doświadczenia ostatecznie nieredukowalnego do słowa, wreszcie chemików takich jak Hofmann i Shulgin, by wyizolować aktywne alkaloidy, odkryć strukturę tryptamin i fenyloetyloamin oraz ją zmodyfikować, imitując w laboratorium naturę, poznając arkana procesów dokonujących się w roślinnym i neuronalnym metabolizmie.
Tego wszystkiego nie musieli wiedzieć dawni Grecy, gdy powoływali do życia trwającą następnie przez wieki ateńską instytucję misteryjną w Eleusis. W bezpiecznych religijnych ramach dawała ona co roku tysiącom pielgrzymów dostęp do doświadczenia wizji, epoptei, jakie zapewniało spożycie kykeonu, napoju, którego odpowiedniki znajdujemy dziś jeszcze we współczesnych kultach misteryjnych Meksyku, Amazonii i Gabonu. Czy znaczy to, że winniśmy restytuować dziś misteria eleuzyjskie, jak chcieliby niektórzy zwolennicy starożytności greckich? Bynajmniej. Egzotyka obrzędów religijnych, z którymi spotkał się Schultes u dorzecza Amazonii, też nie jest do przyjęcia dla zsekularyzowanej kultury zachodniej. Medykalizacja i terapeutyzacja staje się coraz powszechniejszym rozwiązaniem, zapewniającym ramy i kontekst dla niegdyś religijnego doświadczenia. Czy jednak w ten sposób nie tracimy jego kluczowego, metafizycznego wymiaru?
Kto wie, czy z tym właśnie problemem nie borykał się Platon, gdy w swych filozoficznych dialogach wypracował metaforykę wywodzącą się wprawdzie z doświadczenia religijnego, a jednak nieużywającą języka zastanej religii i mitu, proponującą zupełnie odmienny sposób mówienia o stanach świadomości, które wykraczają poza domyślny sposób postrzegania świata. W ten sposób Platon dał początek tradycji nazwanej później metafizyką, która, pierwotnie zakorzeniona w doświadczeniu – być może eleuzyjskim właśnie – z czasem się od niego oderwała, stając się w świeckiej nowoczesności pustym, bezprzedmiotowym językiem, skrytykowanym i zarzuconym. Do czasu. Znajdujemy się dziś w momencie przełomowym, kiedy na powrót masowo dostępne staje się doświadczenie, którego wcale nie trzeba udostępniać w religijnych ramach. W nim podstawowe idee metafizyki znajdują obiektywny korelat dzięki ich naocznemu oglądowi umysłowemu.
Doświadczenia tego nie trzeba nazywać ani religijnym, ani mistycznym. Użycie rozrywkowe i terapeutyczne również jednak nie wyczerpuje potencjału tych substancji, które tradycyjnie były wykorzystywane w kontekście religijnym. Odwołując się do wielowiekowej tradycji filozoficznej, możemy nazwać je zatem doświadczeniem metafizycznym. Czym bowiem jest doświadczenie opisane w ostatniej książce neurobiologa Christofa Kocha, Then I Am Myself the World (2024), jeśli nie powtórzeniem sokratejskiego gestu oddzielenia duszy od zmysłów, który Platon nazywa ćwiczeniem się w śmierci, μελέτη θανάτου? Koch po zażyciu 5-MeO-DMT, substancji podobnej do dimetylotryptamin używanych w amazońskich rytuałach, doznał takiego właśnie oddzielenia: „moją ostatnią myślą było to, że wraz ze śmiercią światła również i ja umrę. Tak też się stało. Przestałem istnieć, straciłem wszelki kształt i formę. Nie było już Christofa, ego, mnie, moich wspomnień, marzeń, pragnień, nadziei, lęków. Wszystko, co osobiste, przepadło […]. Owa esencja, która została […] nie była niczym określonym […]. A jednak doświadczała”. Doświadczała naocznie form, które Platon nazywa ideami. Koch powtarza tu słowa z Fedona 65a. Platon konkluduje: „to bardzo niewiarogodnie ludziom brzmi, że gdy się dusza oddzieli od ciała, to jeszcze gdzieś jest” (70a) – w dziedzinie umysłu. Na naszych oczach dokonuje się restytucja metafizyki.
Andrzej Serafin
Redaktor Numeru