Wiarę w rzeczywistość pozaempiryczną nasza epoka wymieniła na zmieniające się opinie, narastające wahania, sceptycyzm, obojętność, niekiedy zaś – przeciwnie – na dogmaty i teorie. Bóg nic nie jest winien człowiekowi, również człowiek pozamykał z Nim wszystkie rachunki i wyszedł wreszcie na prostą. Nauczyliśmy się żyć bez tlenu. Także w sferze ducha nie istnieją wyraźne granice oddzielające mitologię od swobodnej pracy wyobraźni: artyści grzebią się w mitach, mity z upodobaniem korzystają z artystycznego przebrania. Dlatego ten, kto chce przywrócić mitom ich siłę wyrazu, ich substancjalność, „ciało”, musi na powrót zakorzenić je nawet nie w religii, a w kulcie. Tego właśnie domaga się Oskar Goldberg – archeolog mitu, gnostyk, „biologistyczny kabalista” (wedle określenia Gershoma Scholema), uczony, który zamierzał w latach 20. ubiegłego stulecia odnowić kult ziemi, nadając równocześnie osobliwą dynamikę mitowi rasy. Celem kultu, powiada on, jest ustanowienie przymierza Elohim ze swym ludem, jego miejscem zaś – bardzo konkretna ziemia, terytorium zajęte przez naród, czy będą nim Żydzi, Egipcjanie, czy jakaś inna, bardzo stara rasa. Bogowie czasów mitycznych stwarzali narody czystej krwi po to, aby móc objawić się w świecie, by za sprawą syntezy ducha i materii – a więc rasowego człowieczeństwa – manifestować swą moc i obecność. W czasach, gdy sprawowany kult wiązał siły ludzkie z mocą ponadnaturalną, istniała jedna i ta sama droga wiodąca w górę lub w dół. To po niej sunęli pospołu ludzie i bogowie. Jedni i drudzy mieszali się swobodnie ze sobą, przeciwstawiając się prawom natury: śmierci, grawitacji, władzy przyczynowości. Ale także walcząc z innymi bogami-narodami. Na tym właśnie polegał ten osobliwy „nacjonalizm metafizyczny” pierwszych narodów. Był on konsekwencją walki jednego Elohim z drugim. Najdawniejszą, niepamiętną rzeczywistość określały zatem wojny bogów; świat stanowił arenę świętej wojny, świętego igrzyska. Każdy Elohim uosabiał biologiczno-transcendentalne centrum swojego narodu. Rzeczywistość niezwiązana kontraktem boga ze swymi ludźmi stanowiła ziemię niczyją, martwą, niepodbitą jeszcze. O tym wojowniczym politeizmie, o bogach ukrytych pod skórą zwierząt, magii będącej pierwszą formą kontaktu narodu ze swym Elohim, dowiadujemy się na podstawie drobiazgowej, przeprowadzonej przez Goldberga analizy Pentateuchu.
„Był taki czas, kiedy z bogami było inaczej”. Zmierzch żywych bogów – żyjących po sąsiedzku ze swym ludem, tu i teraz, na tej, a nie innej ziemi – oznacza zatem moment triumfu idei przeznaczenia, które otwarło drogę przyczynowości, a wraz z nią – nauce oraz jej technicznym zastosowaniom. Zaćmieniu bogów towarzyszył proces degeneracji magii – wyróżnionej formy obcowania z bogami – w religię, a więc w szereg pustych gestów skierowanych do abstrakcyjnego, zamieszkującego Niebiosa Boga – Boga „wszechmogącego” i „powszechnego”, jednakowo dobrego dla wszystkich i na każde strapienie. W tym sensie stojący najniżej w hierarchii społecznej niewolnik egipski znajdował się bliżej wieczności niż Platon czy Akwinata. Odzyskiwanie siebie, mówi Goldberg, to ewolucja wspak, regres w kierunku najpierwszych zasad istnienia.
A zatem to nie magia, ale właśnie religia – słowa mdłe, bezsilne, puste – wpisuje się w tajemniczą historię bezbożności, o której czytamy w apokryficznej encyklice Mysterium iniquitatis Piotra II, ostatniego biskupa Rzymu, na którym kończą się dzieje chrześcijaństwa. Okazuje się, że religia nie ma w sobie nic z dawnej siły, jaką dysponowała jeszcze magia, że kościoły świecą pustką po nieobecnym Bogu. Przekonali się o tym ci, co przez dwa tysiące lat przywoływali Jego imię „nadaremno”. U podstaw bezbożności umieszcza więc papież – jak czynił to przed nim Oskar Goldberg – hiatus pomiędzy Bogiem a ludem bożym, czy skromniej: między Nim a sercem poszczególnego człowieka, czego następstwem jest stopniowy i nieuchronny zanik świadomości grzechu, któremu towarzyszy pokusa wzięcia spraw we własne ręce. Łącznie z tą najważniejszą – zbawieniem. „Dla nas nie ma już de facto ani grzechu, ani zła” – pisze Sergio Quinzio, którego prowokujące teksty otwierają w numerze dział „Prezentacje”. „Pseudoodkupienie właściwe czasom Antychrysta magicznie usunęło grzech. Zła nie można już dłużej traktować poważnie. To zaś, co mimo wszystko pozostaje jako niepożądane, jako bolesne, co mimo wszystko jest nadal odczuwane jako takie, uważa się za przeżytek, za relikt przeszłości, który skazany jest na wyginięcie”. Albo – co równie prawdopodobne – za przejściowe kłopoty, łatwe do przezwyciężenia i rozwiązania decyzją administracyjno-techniczną. „Człowiek współczesny pragnie żyć całkowicie zanurzony w teraźniejszości, co jest charakterystyką czasu Antychrysta, fałszującego mesjańską pełnię. Technika sprawia cuda. Antychryst dokonuje dzieł niesłychanych. Tym, co nas zbawia, jest postęp techniczny; wiara w technikę jest wiarą Antychrysta, nie dlatego, że technika nie może nas zbawić lub że jest czymś złym, lecz właśnie dlatego, że jest jedynym zbawieniem, w którym z odrobiną rozsądku można jeszcze pokładać nadzieję, a więc właśnie dlatego, że jest czymś dobrym, ponieważ nam dopomaga”.
Trudne słowa, których właściwie nie sposób puścić mimo uszu, ale też równie trudno odnieść je do siebie – do własnych przekonań, wiary, widzenia współczesnych spraw. Technika zasilana przez dogmat o postępie dziejowym dostarcza nam coraz więcej dóbr ziemskich – kolejnego samochodu, tostera, pralki. Nikt temu nie przeczy. Czy jednak ich potrzebujemy? Jedni tak, drudzy nie. Decydujące jest tutaj co innego. Dziś wiemy lepiej niż kiedyś, że technika in toto zubaża sferę ducha, że odbiera człowiekowi mniej więcej tyle, ile odbierał mu dawniej „bóg” Feuerbacha. Potrzebne są zatem (to truizm, ale słowo to wywodzi przecież swoje znaczenie od słowa true) wielkie przesunięcia na skali świadomości zbiorowej. Należy ponowić wysiłek przewartościowania wszystkich wartości, tak by gwiazdy Chaldejczyków ponownie stały się naszymi gwiazdami, by Sfinks znów przysparzał mędrcom zagadek. Nie jesteśmy prorokami. Nie chcemy wskazywać kierunku, w którym mieliby zmierzać ludzie, by móc zmienić coś ze swego życia. Poprzestajemy na przedstawieniu wstrząsających myśli i obrazów wywodzących się z naszego kręgu kulturowego. Prezentujemy także fragmenty Kanonu Palijskiego mogące stać się zachętą dla tych, którzy zechcą obrać kierunek przeciwny i ruszyć po ratunek w stronę enigmatycznego Wschodu.
Piotr Nowak
Zastępca Redaktora Naczelnego