Allan Bloom – jego filozofia nauczania jest tematem najnowszego numeru „Kronosa” – gustował w dobrym winie, krawatach, plotkach i zbytku. Choć na filozofii dorobił się fortuny, o pieniądzach myślał mało. Służyły mu – wspominali jego przyjaciele – do wyrzucania ich z tylnego wagonu pędzącego pociągu. Jak niemal każdy filozof konserwatywny, cenił sobie uprzejmość, jednocześnie nie stronił od najróżniejszych dziwactw. Zachowywał się tak, jakby jego życie „pisane” było z myślą o scenie. W rozmowach z przyjaciółmi przeplatał grekę żydowskimi kawałami. Nie lubił Rosjan. Nie uznawał ich za aż tak ludzkich i szczerych, za jakich pragnęli uchodzić. A jednak nie spotkałem nikogo, kto napisałby piękniej od niego o Annie Kareninie. Zbawienia poszukiwał Bloom w kulturze i tylko tam je znajdował.
Potrafił uwodzić jak mało kto. Jego zajęcia cieszyły się wśród studentów pierwszoligowych uniwersytetów amerykańskich ogromnym wzięciem, ponieważ były prawdziwe, poparte solidnym przygotowaniem. Doskonale wykształcony, uchodził już wtedy za najzdolniejszego ucznia Leo Straussa, potrafiąc nadać często ezoterycznym myślom swego mistrza właściwy polor i oprawę. Przetłumaczył w sposób kongenialny Państwo Platona. Opublikował we własnym przekładzie i z własnym krytycznym komentarzem Emila Rousseau. Jego studia o Shakespearze i szerzej: o filozofii i literaturze z tomu Love and Friendship to absolutny majstersztyk – można je czytać właściwie bez końca i ciągle od nowa, czerpiąc z nich nieodmiennie tę samą przyjemność i inspirację.
Spoglądał na współczesną rzeczywistość bez złudzeń. Zastanawiał się, czy świat interpretowany w języku Freuda sam uległ przez to trywializacji, czy trywializacji uległo nasze odczuwanie świata, a terminologia naukowa tylko się do tej zmiany przystosowała. Odpowiedzi na wszystkie możliwe pytania dotyczące duszy ludzkiej – był o tym święcie przekonany – należało szukać nie u Marksa, Nietzschego czy Freuda, a u Platona – w Uczcie, Ionie, Hipparchu – jemu też poświęcił najwięcej uwagi.
Kierowała nim potrzeba bezlitosnej krytyki społecznej. Nie wiem, czy wszystkie – nie wiem nawet, które – z jego prac przejdą do historii filozofii. Powinno się w niej znaleźć miejsce na pamiętną polemikę z teorią sprawiedliwości Johna Rawlsa, opublikowaną w wydanym przez nas drugim tomie Historii filozofii politycznej. Również swoim Umysłem zamkniętym – to z kolei rzecz o Akademii oraz fiasku paidei w świecie współczesnym – zapisał się trwale na gruncie filozofii wychowania. Bo też nazwisko Blooma chyba najsilniej zrosło się właśnie z krytyką trendów obowiązujących na współczesnym uniwersytecie.
Przedstawiając w jednym miejscu porozrzucane po najróżniejszych periodykach eseje Blooma o wychowywaniu i jego strukturalnych usterkach, chcemy zwrócić uwagę na siłę zawartych w nich argumentów. Wtedy też stanie się jasne, dlaczego akurat teraz zdecydowaliśmy się na wyeksponowanie idei tego uczonego.
W swoich pracach Allan Bloom stawia tezę o zaniku wśród dzisiejszych studentów instynktu poznawczego. Przytłoczeni przez życie, czy będzie nim troska o jego utrzymanie, rodzina, kariera, sieć, czy też jakaś kombinacja tych wszystkich elementów, nie mają czasu na rozwój i pielęgnowanie duszy. Jedocześnie wydaje się im, że znają odpowiedzi na najważniejsze pytania. „Jest jedna rzecz – powtarza filozof – której nauczyciel akademicki może być całkowicie pewien: niemal każdy student przychodzący na uniwersytet sądzi, że prawda jest względna. Tym, co łączy ich wszystkich, jest relatywizm i postulat powszechnej równości”. Student nie obawia się podstawowych luk w wiedzy, nie boi się pomyłki w ocenie – te można zawsze skorygować – natomiast obawia się nietolerancji. Dlatego oręduje za dialogiem, otwartością i prawomocnością wzajemnie sprzecznych interpretacji. Nie chcąc nikogo urazić, rezygnuje – coraz częściej za przyzwoleniem nauczyciela – z pojęcia prawdy. Im więcej wie o świecie, tym mniej się nim interesuje, choć na co dzień twierdzi co innego. Chlebem powszednim współczesnego studenta jest obojętność maskowana aktywizmem i doraźną, kwietystyczną filantropią.
Dziś studenci wolni są od tradycji i snobizmu. „Wielkie Księgi” nic im nie mówią. Są sympatyczni i amoralni, żyją bowiem w czasach, które zwalniają ich od wyboru pomiędzy dobrem a złem. Jednocześnie zachęca się ich do wypełniania ankiet – nierzadko już na pierwszym roku – w których oceniają swoich nauczycieli, tych samych, co jeszcze nie tak dawno uczyli ich, jak odróżnić Różewicza od Róży Luksemburg, Gogola od Googla, przekonujących, że słowo Kant w odniesieniu do najważniejszego filozofa nowożytności to nie przejęzyczenie.
Ale również my, akademicy – to już moja interpolacja – wcale nie jesteśmy od nich lepsi. Przecież to my do spółki z politykami i urzędnikami autoryzujemy systemowe patologie. Zamiast nauczać, zajęcia odbębniamy, zamiast tworzyć, ciułamy punkty, podtrzymując zupełnie chory system oceniania i awansu. Coraz bardziej pogardzamy sobą nawzajem, jednocześnie gardząc niedouczonymi studentami, winiąc ich samych za indolencję, intelektualny daltonizm, brak rudymentarnej wiedzy, która – jak nam się wydawało – jeszcze do niedawna była czymś oczywistym i powszednim. Tymczasem oni tylko weszli w ramy, które zastali. Zachowują się tak, jak sądzą, że się tego po nich spodziewamy.
Modus operandi współczesnej Akademii wydaje się nadzwyczaj osobliwy. W latach 60. ubiegłego stulecia Allan Bloom poddał miażdżącej krytyce politykę uniwersytecką w najbardziej rozwiniętym kraju świata. Tymczasem polscy i europejscy akademicy zrobili wszystko, aby do tej krytyki „doczołgać się”, „dorosnąć”, przez co problemy, o których pisał Bloom, stały się nagle problemami współczesności. Ściślej mówiąc, zrobiliśmy wszystko, aby stały się one naszymi problemami. Kto za to odpowiada? Gdzie szukać winnych? Dlaczego nadal imitujemy najgorsze rozwiązania, które tak celnie wypunktował Allan Bloom? Odpowiedź na te pytania nie dotyczy – jak skłonni bylibyśmy przypuszczać – pragmatyki zarządzania Uniwersytetem. Odsyła nas ona dalej, bo aż do mroków natury ludzkiej, która, choć dobra chce, zawsze wybiera zło.
Piotr Nowak
Zastępca Redaktora Naczelnego