English

    Hegel / Neokolonializm / Biopolityka

    Kronos31
    4/2014
    HEGEL NEOKOLONIALIZM BIOPOLITYKA
    projekt okładki:
    Tomasz Bardamu
    Gdzie leży Europa? Czym ona właściwie jest? Jak uchwycić duchową postać Europy, jej eidos? Czy przynależą do niej „Eskimosi” albo „Indianie z jarmarcznych bud”? Czy za Europejczyków wolno brać „Cyganów od wieków włóczących się po całej Europie”? Są to pytania, które nie dawały spać staremu Husserlowi.

    Jest coś bardzo atrakcyjnego w Europejczykach, co wymusza na mieszkańcach innych kontynentów respekt albo wyzwala w nich chęć europeizowania się. Husserl pisał o „wrodzonej europejskiemu człowieczeństwu entelechii”. Miał na myśli Logos – język ludzi wolnych, cywilizowanych, charakteryzujący się nastawieniem teoretycznym, zarazem dążeniem do poznawania całości świata i władania nim, do ostatecznego zapanowania nad jego materią. W naturze Europejczyka leży bowiem konkwista, zamiłowanie do podboju, pragnienie oswojenia wszystkiego, co mu się opiera, co pozostaje względem niego obce i jeszcze nie do końca poznane. Kolonializm – trzeba powiedzieć to bardzo dobitnie – wydaje się pierwszym określeniem nastawienia mieszkańców Europy do otaczającego ich świata. Biblijny imperatyw działania – „I napełniajcie ziemię, a czyńcie ją sobie poddaną” (Rdz 1,28) – to przecież fundament oraz credo chrześcijańskiej kultury.

    Impuls kolonialny określa ruch całych narodów – na zewnątrz (wyprawy, podboje) i do środka (krwawe wojny toczone w Europie); nadaje dynamikę czynnościom, dzięki którym kontynent ten – bo przecież nie ma lub zaraz nie będzie żadnych innych kontynentów – stopniowo przekształca się – to słowa Husserla – w „nową ludzkość”. Państwa leżące na granicach Europy, Rosja i Ameryka, od których zależeć będzie przyszły kształt świata, to tylko jej przesilenie, jej wzmocniony do karykatury obraz. Dlatego barbarzyńcą jest ten, komu brakuje europejskich słów na samookreślenie, kto nie potrafi zakwestionować założeń własnej kultury, kogo mowa – jak mowa Kalibana składająca się z samych obelg, bełkotu, powtórzeń i pretensji – pozostaje niezrozumiała.

    Wokół tak pojętego kolonializmu przez wieki wykuwała się tożsamość europejska polegająca na zaciekawieniu rzeczywistością, dążeniu do hegemonii, na agresji poznawczej i wojnach kulturowych. Nie ma co się na to obrażać ani udawać, że tak nie było, że bezwzględne dążenie do panowania nad innymi to chwilowe zaćmienie umysłu europejskiego, duchowa aberracja, na którą znajdzie się jakiś sposób.

    Na tle zaszczepionego na duchu europejskim dążenia do zawłaszczania rzeczywistości czymś zagadkowym wydaje się jego nowa postać, ochrzczona mianem neokolonializmu. Neokolonializm, mówiąc skrótem, polega na tym, że kolonizowany człowiek kolonizuje w gruncie rzeczy samego siebie. Wyrzeka się imienia Boga, któremu przez setki lat wznosił najświetniejsze pomniki kultury europejskiej (nie ma innej, inne „kultury” to kicz, cepelia, ikebana); porzuca język, w którym do tej pory o sobie myślał, jednocześnie odwołuje się do pożyczonych – sam nie wie, od kogo – pojęć i rozwiązań. Podbite zoomorfemy gatunku homo sapiens – uległe, zastraszone, niesamodzielne – stanowią zaprzeczenie brawury pierwszych kolonistów. Z bezwstydną szczerością rozprawia o ich zbydlęceniu Kojève na spotkaniu w klubie niemieckich przemysłowców. Dostrzega w nich nie ludzi wolnych, lecz klientów i konsumentów uzależnionych od szybko rosnących potrzeb materialnych, przedkładających jedzenie, cuda i tajemnicę nad pozostałe dobra – duchowe i obywatelskie. Ten, kto kolonizuje te bezwiedne, odarte z godności i resztek rozumu istoty – do końca nie wiadomo, kim ten ktoś jest – musi to robić po przyjacielsku i demokratycznie, aby dobra, które im podsuwa, były przyjmowane z wdzięcznością i ochotą. W tym celu pierwszą sztuką, w jakiej musi się wyćwiczyć, jest sztuka dawania. Trzeba nauczyć się tak dawać, by móc jak najwięcej odebrać. „Ich wollte nur darauf aufmerksam machen, dass vom etymologischen Standpunkt aus das Zeitwort ,Gebenʻ manchmal besser klingt als das Verbum ,Nehmenʻ – auch wenn es praktisch dasselbe bedeutet!” – powiada Kojève. „Ostateczne rozwiązanie” „kwestii antropologicznej” przynosi więc dawanie, nie eksterminacja.

    Trudno wybronić się przed zorganizowaną „dobrocią” neokolonialistów przystrojonych w pióra filantropów. Nie obronią nas przed nimi ani urzędnicy, ani politycy, gdyż oni pierwsi padli ich ofiarą. Pomocy nie znajdziemy też u naszych nauczycieli czy poważanych autorytetów – również oni brali. Właściwie nie ma dobrej drogi wyjścia z tego impasu – impasu filantropii – który stał się udziałem całej Europy. Natomiast pewne jest jedno – nic nie ma za darmo. Dostatek okupiliśmy wolnością, wiara ustąpiła zapotrzebowaniu na cuda, tajemnicę rozwiał nieograniczony z pozoru dostęp do wiedzy i informacji.


    Piotr Nowak
    Zastępca Redaktora Naczelnego